2.02.2016

„Tuf Wędrowiec” George R. R. Martin

Jestem osobą, która raczej od wszelkiego science-fiction stroni - nie to, bym szczególnie tego gatunku nie lubiła, ale na tyle rzadko po niego sięgam, że nie zdążyłam sobie o nim wyrobić jeszcze opinii. I właśnie Tuf Wędrowiec mi w tej decyzji pomógł: zakochałam się!


Haviland Tuf jest podróżnikiem i rzetelnym, aczkolwiek drobnym międzygwiezdnym kupcem. Dzięki niezwykłemu splotowi zdarzeń staje się właścicielem wiekowego, długiego na wiele mil statku - bazy ziemskiego Inżynierskiego Korpusu Ekologicznego. Zbudowany jako śmiercionośna broń, statek ów chroni sekrety zapomnianej dziedziny nauki. Funkcjonuje wystarczająco sprawnie, aby za pomocą inżynierii genetycznej i technik klonowania produkować dziesiątki tysięcy rozmaitych gatunków roślin i zwierząt - zarówno dobroczynnych, jak i niszczycielskich. Ekscentryczny, ale zawsze postępujący zgodnie z zasadami etyki, Tuf postanawia zmienić profesję i mianuje się inżynierem ekologiem, używając zasobów statku-bazy do rozwiązywania problemów nękających rozliczne światy.
[opis wydawnictwa]

Jak wspomniałam już wyżej, nigdy nie byłam fanką literatury traktującej o statkach kosmicznych, obcych planetach, niezwykłej technologii - raczej jestem osobą gustującą w fantasy: miecze, smoki, tolkienowskie klimaty. Dlatego też myślałam, że z dorobku Martina bardziej upodobam sobie jego najbardziej znaną serię, a więc Pieśń lodu i ognia. Nic bardziej mylnego - Gra o tron tak mnie rozczarowała, że długo nie mogłam przekonać się do tego autora. Toteż z dużą rezerwą sięgnęłam po Tufa Wędrowca, książkę będącą poniekąd zbiorem opowiadań zebranych w jednej pozycji. Wniosek po zakończeniu lektury jest jeden - matko, to o niebo lepsze od Gry o tron!

Zapewne skrzywiliście się przy słowach zbiór opowiadań - owszem, sama również nie przepadam za pojedynczymi nowelkami, nawet jeśli utrzymane są one w podobnym klimacie. W tym przypadku jednak wszystko jest ze sobą tak idealnie skomponowane, że nie sposób się oderwać od kolejnych przygód Tufa - aż pod koniec zaczynamy żałować, że tak szybko przez książkę przyszło nam przebrnąć: Ale jak to, to niemożliwe, by to było wszystko!

Tuf to bohater, którego nie da się nie kochać - niezwykle ekscentryczny i jednocześnie poczciwy, pełen dystansu do świata, z niezwykle ciętym, a zarazem niewinnym humorem, o niezwyczajnym sposobie wyrażania się. Mogłabym opisać go Wam na milion różnych sposobów, ale nigdy nie zrozumiecie fenomenu inżyniera ekologa bez poznania go osobiście. Zresztą już za samo zdanie, że cywilizacje obcujące z kotami są znacznie bogatsze i bardziej ludzkie niż te pozbawione ich niedającego się z niczym porównać towarzystwa, zasługuje na uwagę! Szczerze przyznam, że dawno żadna fikcyjna postać nie wywołała u mnie tyle sympatii co Haviland Tuf i jedno, co mogę powiedzieć, to to, że z całą pewnością do tej historii jeszcze nieraz będę wracać.

Bo to trzeba przyznać: przygody bohatera są jedyne i niepowtarzalne. Nie łudźcie się, że spotkacie jakikolwiek cień schematyczności czy przewidywalności. Świat Tufa jest całkowicie pokręcony - będzie mnożył chleb i ryby, wysyłał egipskie plagi, tworzył nadzwyczajne genetyczne krzyżówki. Brzmi dziwne i czujecie, że to raczej nie jest historia w Waszym guście? Zatem pozwólcie mi sprostować: Tuf Wędrowiec to książka, której tak naprawdę nie da się jednoznacznie zakwalifikowywać do danego gatunku. Owszem, przestrzenią akcji jest bezmiar wszechświata, ale daje to tylko więcej możliwości do pobudzenia wyobraźni, tym samym stwarzając coś, w czym każdy znajdzie coś dla siebie.

Dajcie się zaprosić na Arkę! Dla każdego fana twórczości Martina jest to pozycja wręcz obowiązkowa, wielbiciele fantastyki znajdą tu dla siebie jakiś kąsek, ale w rzeczywistości przeczytać ją może każdy, kto lubi się czasem uśmiechnąć w czasie lektury i nadzwyczaj przyjemnie spędzić czas z wartościową literaturą. Polecam całym sercem!

★★★★★★★★☆☆