3.06.2016

„Motylek” Katarzyna Puzyńska

„Nie zawsze trzeba być efektownym, aby być efektywnym.” 


W mroźny zimowy poranek na skraju mazurskiej wsi zostaje znalezione ciało zakonnicy. Początkowo wydaje się, że kobietę potrącił samochód. Szybko okazuje się jednak, że ktoś ją zabił i potem upozorował wypadek. Kilka dni później ginie kolejna osoba. Ofiary nie wydają się być ze sobą w żaden sposób związane. Zaczyna się wyścig z czasem. Policja musi odnaleźć mordercę, zanim zginą następne kobiety. Śledztwo ujawnia tajemnice mrocznej przeszłości zakonnicy, przy okazji odkrywając też mniejsze lub większe przewiny mieszkańców sielskiej – tylko na pozór – miejscowości.
[opis wydawnictwa]

Wyobraźcie sobie, że przez ostatnie kilka miesięcy dzień w dzień siedzieliście przy biurku i ostro zakuwaliście do matury, przed oczami mając cykle rozwojowe tasiemców czy sposoby rozmnażania paproci. Wielce interesujące, prawda? Po napisaniu wszystkich egzaminów wracacie do domu z jakże przyjemną, acz ciut nierealną wizją początku wakacji. Wakacji?! Istnieje coś takiego jak czas wolny?! Po głowie wciąż chodzą zbyt mądre myśli, trzeba znaleźć szybki i skuteczny sposób na przestawienie się na status wakacyjny. I w tym momencie na scenę wchodzi Puzyńska.

Nie wierzcie swojemu rozsądkowi, który mówi, że Motylek jest szanującą się cegłą o objętości powyżej sześciuset stron. Znaczy się, możecie wierzyć, droga wolna - jednak gdy tylko zaczniecie lekturę, nagle okaże się, że książka się skończyła. Ot tak, tylna okładka. Zarzekajcie się, że dosłownie przed momentem powieść otworzyliście, Motylek zagina czasoprzestrzeń i kto raz do niego usiądzie, nie wstanie póki akcja się nie rozwiąże. Zrobiłam eksperyment, pożyczyłam go pod wieczór mamie - następnego dnia mama przychodzi, prosi o kolejną część i jest szczerze oburzona, że takowej jeszcze nie posiadam. Jak widać, wciąga. Uzależnia.

W czym tkwi cały ewenement? I właśnie w tym problem - z pozoru historia niczym szczególnym się nie wyróżnia od setek innych. Morderstwo w małej odizolowanej wsi, gdzie każdy zna każdego, swojska atmosfera, którą naruszyło przybycie miastowego, codzienne i niecodzienne problemy prostych ludzi, rzut oka w ich sytuacje domowe, które najczęściej wewnątrz okazują się być czymś zupełnie innym niż na zewnątrz. Do tego garść adrenaliny, trochę akcji rodem z Milczenia owiec, przerzucenie perspektywy w inne czasy, z których najprawdopodobniej wykluł się potwór. Niby nic, prawda? A jednak robi piorunujące wrażenie i nawet błahe wątki na długo przykuwają uwagę.

Winą można zapewne obarczyć również sam styl pisania autorki. Pióro nadzwyczaj lekkie, plastyczne opisy, umiejętne budowanie napięcia, tworzenie postaci, do których nie sposób nie zapałać sympatią (w porządku, trochę zwyrodnialców jest, ale powiadają, że wyjątek potwierdza regułę). I nawet - uwaga! - wątek romantyczny zupełnie niewywołujący odruchów wymiotnych, delikatna gra napisana z rozmysłem, będąca zaledwie jednym z pobocznych wątków, a nie główną osią fabuły.

Przyznaję się bez bicia, Puzyńska całkowicie ujęła mnie za serce i sprawiła, że bez trudu oderwałam się od rzeczywistości, a było to coś, czego naprawdę potrzebowałam. Wiecie, czasem mówi się „O, to jest książka, która pozwoli ci zapomnieć o wszystkich troskach, koniecznie przeczytaj” - i najczęściej tak jest, ale niestety w większości przypadków to pomoc doraźna. Do Lipowa natomiast autentycznie wracam myślami i podczas bezzakupowych wizyt w księgarni obchodzę dobrze znaną półkę, jakby upewniając się, że u bohaterów nic nie uległo zmianie, że są tam i czekają, kiedy znów będę ich potrzebować.

Czy warto przeczytać Motylka? Warto. A już w szczególności, kiedy czujesz, że żadna powieść nie może cię porwać. Może to nie jest literatura najwyższych lotów, ale czego innego oczekujemy po kryminałach, jak nie oderwania się od codziennych problemów?

★★★★★★★★☆☆


Recenzja z dedykacją dla Pauliny, żeby udowodnić, że ze mną wcale nie jest tak źle.