15.01.2016

„Czas żniw” Samantha Shannon

Dobra, niech będzie, przyznam się. Oczekiwania miałam ogromne, nie mogłam się doczekać lektury, ale gdzieś tam z tyłu głowy towarzyszyła mi myśl, że to na pewno nie będzie tak genialne, jak wszyscy wokół sławią - proszę Was, dwudziestokilkuletnia pisarka? Nagroda The Young Star? Dojrzała fantastyka, a do tego nastoletnia bohaterka? To nie mogło się udać.
A jednak.


Rok 2059. Dziewiętnastoletnia Paige Mahoney pracuje w kryminalnym podziemiu Sajonu Londyn. Jej szefem jest Jaxon Hall, na którego zlecenie pozyskuje informacje, włamując się do ludzkich umysłów. Paige jest sennym wędrowcem i w świecie, w którym przyszło jej żyć, zdradą jest już sam fakt, że oddycha. Pewnego dnia jej życie zmienia się na zawsze. Na skutek fatalnego splotu okoliczności zostaje przetransportowana do Oksfordu – tajemniczej kolonii karnej, której istnienie od dwustu lat utrzymywane jest w tajemnicy. Kontrolę nad nią sprawuje potężna, pochodząca z innego świata rasa Refaitów. Paige trafia pod protektorat tajemniczego Naczelnika – staje się on jej panem i trenerem, jej naturalnym wrogiem. Jeśli Paige chce odzyskać wolność, musi poddać się zasadom panującym w miejscu, w którym została przeznaczona na śmierć.
[opis wydawnictwa]

Najgorszym było wkręcenie się w powieść. Autorka już od pierwszych stron zasypuje nas lawiną informacji, których nie sposób przetworzyć: nie jest się pewnym, o czym się czyta, co w ogóle się dzieje, jak wyobrazić sobie świat przedstawiony. Nie wiadomo, czy narzekać na brak plastycznych opisów, czy na ich nadmiar; czuję się zdezorientowana - i może nieco oszukana? Idzie dość opornie, strasznie się męczę, usiłując złożyć wszystko do kupy, Paige trafia do kolonii karnej, dochodzi do pierwszego spotkania z niejakimi Refaitami... I nagle wszystko zaczyna się rozjaśniać. Pozwalam nieść się historii i nawet nie zauważam, kiedy dochodzę do końca i z niedowierzaniem patrzę na książkę: Czy ja na pewno nie ominęłam dwustu stron? To niemożliwe, by to było już wszystko! Tak, powieść wciąga - jednak warto mieć na uwadze, że mimo wszystko nie od pierwszej strony. Shannon serwuje nam niewiarygodnie skomplikowany świat, rozbudowany niemal do perfekcji - ale rzuca czytelnika w sam jego środek, z jednej strony przygniatając jego rozmiarami, a z drugiej stopniowo wszystko wyjaśniając. Pierwsze, co mi przyszło na myśl po zakończeniu lektury, to chyba to, że książkę dobrze byłoby przeczytać raz jeszcze - tyle że teraz ominęłaby mnie cała ta katorga związana z przedstawieniem rzeczywistości bohaterki i mogłabym się całkowicie oddać akcji.

W wielu recenzjach spotkałam się ze stwierdzeniem, jakoby postaci stworzone przez Shannon miały być bezbarwne i pozbawione charakteru. Szczerze przyznam, że ciężko mi się do tego stwierdzenia odnieść - fakt, może nie zapałałam sympatią do żadnego bohatera poza kilkoma wyjątkami z czystego uporu, bo nie ma też za bardzo w jaki sposób sympatią do nich zapałać. Ludzie pojawiają się i znikają, tu wyjrzą, tam zobaczymy rąbek spódnicy, tu powinno nam być przykro, tam uśmiech ma nam wyrosnąć na twarzy - a jednak nie skupiamy się na ich losach i z uniesioną brwią przyjdzie nam czytać, jak to Paige będzie kogoś bronić, a my w ogóle nie znajdujemy na to wytłumaczenia. Niby kiedy zdążyła się z nim zaprzyjaźnić? Jak? Ale z drugiej strony, nie mogę powiedzieć, bym odczuła jakiś szczególny brak, tak naprawdę mam do tego dość neutralny stosunek. Zresztą, przed nami jeszcze sześć części z cyklu, nie wszystkie karty od razu wyciąga się na stół.

Paige może nie jest bohaterką doskonałą, ale, o dziwo, nie irytowała mnie tak, jak to mają w zwyczaju jej podobne indywidua. Buntowała się aż do znudzenia, zgrywała nie wiadomo kogo, zakochała się w osobniku, w którym nie miała się zakochać - ale ostatecznie odbieram ją pozytywnie, w jej działaniach nie było przesady. A jak już o wątku romantycznym wspomniałam, to: nie, nie, nie i nie! Nie chcę Wam psuć lektury, dlatego nic więcej nie powiem - tyle tylko, że autorka zaserwowała w tym przypadku zalatujący Zmierzchem zabieg i tylko ze względu na mój szacunek do jej wyobraźni jestem jej w stanie to wybaczyć, ale naprawdę było blisko. Co prawda, już po fakcie nie przeszkadzało mi to szczególnie, ale nagle, w jednym akapicie, zburzyła całe moje wyobrażenie o relacji postaci. Zwłaszcza, że byłam święcie przekonana o związku bohaterów na zasadzie mistrz i uczeń, ewentualnie równych sobie partnerów - a jak zwykle dostałam zakazaną miłość... ale wiecie co? Chyba pierwszy raz jestem ciekawa, co też z tego wyniknie, a to się rzadko u mnie zdarza.

Swoją drogą, ciekawą sprawą w powieści jest czas - pod koniec byłam święcie przekonana, że akcja książki toczyła się może ze dwa tygodnie, góra trzy. Tymczasem okazuje się, że było to pół roku. Jak to? Ale gdzie? Kiedy? Czy to kwestia wciągnięcia się w lekturę? Nie pytajcie, sama nie jestem w stanie na te pytania odpowiedzieć.

Chciałabym również poruszyć kwestię wydania. Co do wersji wizualnej, nie mam żadnych zastrzeżeń, tłumaczom również chylę czoła, ale przyczepiłabym się troszeczkę do edycji. Dziesiątki literówek, zamiany kropek na przecinki, brak myślników, źle wcięte akapity, w dialogach niekiedy szło się pogubić, bo nie wiadomo było, co jest jeszcze wypowiedzią, a co didaskaliami. Książka na pewno doczeka się jeszcze jednego wydania (jak nie więcej) i mam nadzieję, że w kolejnym wszystko to zostanie poprawione - bo niszczy to nieco obraz całości lektury.

Generalnie do książki mam nieco ambiwalentny stosunek - z jednej strony mi się podobała, nie mogłam się oderwać, a wykreowany świat naprawdę zrobił wrażenie, z drugiej jednak, nie było to też do końca to, czego oczekiwałam i jednak zalatywało w pewnych kwestiach lekko młodzieżówką (choć faktycznie nie ewidentnie). Mimo wszystko nie wyobrażam sobie, bym miała ocenić Czas żniw na mniej niż osiem gwiazdek. To naprawdę kawał dobrej fantastyki, polecam każdemu! ★★★★★★★★☆☆