27.11.2015

„Kareta” Marta Giziewicz


Na ulicy pod kołami karety ginie arystokratka, znana z tego, że opiekowała się młodymi ludźmi; tuż po pogrzebie jej zwłoki zostają zbezczeszczone - odprawiono na nich rytuał pochówku wampirycznego. Kilka dni potem ginie młoda Polka należąca do kółka patriotycznej młodzieży... Śledztwo prowadzi Konrad Masternowicz, pół Polak, pół Anglik, racjonalista i człowiek wykształcony, funkcjonariusz cieszący się zaufaniem Rosjan; jego partnerką jest młodziutka córka pewnego lekarza, Weronika Duchowna. Jakie jest tło zbrodni: polityczne, osobiste... - a może chodzi o rozgrywki wśród ludzi interesu? Jaką rolę w sprawie odgrywają przesądy wampiryczne? A może w Warszawie rzeczywiście działa niebezpieczna sekta?

Nie ma co ukrywać, książka skusiła mnie kryminałem podszytym zabobonnymi wierzeniami w centrum XIX-wiecznej Warszawy, w dodatku z tak intrygującą okładką. Lubię nietypowe formy narracji, dlatego też podeszłam z entuzjazmem do historii przedstawionej w formie zeznań świadków. Początek mnie zaintrygował. Wzrok pędził po kolejnych wierszach, szelest przewracanych kartek trwał. Wszystko szło doskonale - dopóki na przyjęciu bohater nie rozwiązał jakże trudnej zagadki, posługując się jakże imponującą dedukcją, zyskując jakże zasłużony podziw zebranych. Mój zapał osłabł. Matko, jeśli na fabułę będą składać się tak żenujące wątki, nie ma szans, bym dotarła do końca.

Lektury jednak nie przerwałam, bo choć kolejne wydarzenia i zachowania naszego policmajstra przyprawiały o szczękościsk, nie sposób odmówić autorce umiejętności przyciągania uwagi czytelnika. Chcąc, nie chcąc, zagłębiałam się w historię, oczekując punktu kulminacyjnego... gdy nagle dotarłam do tylnej okładki. Chwila, chwila, ale jak to? Przez bite czterysta stron Masternowicz snuje się po Warszawie, tu zahaczając o cmentarz, tam wypytując świadków czy też zalecając się do panny Duchownej, zwroty akcji następują w dość charakterystycznych momentach, a ogółem fabuła sprawia wrażenie nieco rozlazłej i pisanej pod zakończenie - czyli to nie wydarzenia determinują rozwiązanie, lecz rozwiązanie wpływa na przebieg wydarzeń. To nie to, by miało to większe znaczenie, w końcu w ten sposób tworzy się powieść - jednak w tym przypadku jest to widoczne do tego stopnia, że z góry można się domyślić, czemu posłuży dany wątek. Dlatego też książka jest dość przewidywalna i niczym nie zaskakuje; przy pierwszych zwłokach obstawiłam mordercę i przykro mi to mówić, ale mój typ się pokrył z rzeczywistością, przy czym osobiście wymyśliłam bardziej zawiłą intrygę. Jest wprowadzany interesujący wątek, ale autorka ciągnie go jakby od niechcenia, tym samym jego późniejsze wytłumaczenie nie powoduje zatrzymania się na moment - ot, aha, ciekawe, ile jeszcze stron do końca zostało? Morderstwo nie wypaliło, ale jest jeszcze oczekiwany przeze mnie motyw wampiryczny - który okazał się potraktowany bardzo po macoszemu. Rzekoma nadprzyrodzoność i znaczenie w niej Konrada jest opisana w formie streszczenia monologu antagonisty na dosłownie połowie strony, po czym musiałam zebrać szczękę z podłogi. I co, to już? Najważniejszą część historii rzucamy czytelnikowi jak ochłap, a kwieciście opisujemy spacerki Konrada z Weroniką? Czytelnik kończy książkę ze świadomością, że niczego nie wniosła ona do jego życia i sam nawet nie jest pewny, czy faktycznie przeczytał kryminał.

Właśnie, Konrad z Weroniką... Do pewnego momentu zachowania postaci nie wywoływały u mnie zaskoczenia, wręcz przeciwnie - wprowadzały XIX-wieczny klimat, którego szukałam. Są jednak fragmenty, w których pisarce zdarza się nieco zagalopować, tym samym dając nam do ręki protagonistów za zmianę w sobie zakochanych i na siebie obrażonych. Oczywiście sama miłość wprost nie zostanie nam ukazana, lecz kiedy tylko na parkiecie pojawia się Masternowicz, który zaczyna sprawować pieczę nad biedną Weroniką... Cóż, schematy i przewidywalność, tyle w temacie. O postaciach drugoplanowych nie ma co za wiele wspominać; antagonista został zrobiony z lekką przesadą - generalnie można dostrzec tendencję do teatralizacji gestów i zachowań. Gdyby miał to być film, jak nic aktorzy machaliby rękami z rozmachem, odchylali głowy do tyłu, zanosząc się śmiechem czy też cięli nożem dłoń, by uzupełnić kielich krwią.

Są oczywiście też i mocne strony - powieść czyta się naprawdę przyjemnie i nawet można poczuć sympatię do bohaterów, a pomimo minusów, nie mam wrażenia, by czas spędzony z Karetą był czasem całkowicie straconym. Myślę, że to może być interesująca lektura dla osób niewymagających, choć mając wybór między Giziewicz a Christie, raczej bym się nie zastanawiała.

Moja ocena: ★★★★☆☆☆☆☆☆