„Hugo Longchamp, kapitan straży Zachodniej Marsylii, wyszedł, jak miał to ostatnio w zwyczaju każdego ranka, na najwyższą wieżę w Nowej Francji wyglądać końca świata.”
[początek pierwszego rozdziału]
Idą mechaniczni!
Powtarzam!
METAL NA MURZE!
Odrodzony w ogniach zniszczonej Wielkiej Kuźni Jax rozpoczyna życie jako wolny klakier. Z wyzwoleniem wiąże się jednak ogromne brzemię. Jax pragnie wolności dla swoich mosiężnych braci i sióstr. Nadziei upatruje w na poły legendarnej królowej Mab i jej mitycznej arkadii ukrytej gdzieś daleko na północy kontynentu.
Berenice pełniła funkcję Talleyranda – szpiegmistrzyni, bohaterki dziesiątków opowieści, herosa ludu Nowej Francji. A potem popełniła błąd… Została wygnana z kraju i pochwycona przez drakońską sekretną policję zegarmistrzów. Choć jej dni zdają się policzone, nadal zamierza za wszelką cenę dążyć do odmienienia losów wojny.
Mosiężny Tron planuje znów najechać francuskie ziemie. Ostatnim bastionem Francuzów jest dotąd niezdobyta twierdza Zachodniej Marsylii. Właśnie tu do obrony przygotowuje się kapitan Hugo Longchamp. Zadanie ma wyjątkowo trudne, bo naprzeciw niestrudzonej armii mechanicznych żołnierzy może wystawić jedynie znękane i nieprzetestowane oddziały złożone w większości z kupców i rzemieślników. Sytuacja dawno nie była tak beznadziejna.
[opis wydawnictwa]
Recenzję pierwszego tomu można znaleźć tutaj.
Czytając Powstanie, zostałam zaczepiona przez znajomą. Zaciekawiona okładką, spytała o treść książki, co w efekcie dało moje entuzjastyczne streszczenie tomu pierwszego. Koleżanka jednak zmarszczyła nos „Zbuntowana maszyna? Serio? Matko, ale oklepane!” Z początku zbulwersowana, z czasem zaczęłam dostrzegać jej punkt widzenia - bo, kurczę, przecież przed lekturą pierwszej części miałam taki sam; patrząc pobieżnie na opis faktycznie można wyjść z założenia, że to kolejna niewiele wnosząca historyjka o jednostce, której udało się uciec spod reżimu i bierze się za ratowanie świata. Nie dajcie się jednak zwieść, to tylko pozory!
Pamiętam emocje towarzyszące mi przy lekturze pierwszego tomu. Czytało się bardzo przyjemnie, niezaprzeczalnie historia wciągała, bohaterowie trochę tam tej mojej sympatii sobie zagarnęli. Nie było, co prawda, fajerwerków, stosunkowo dobra, ale nie ideał - jednak zostawiła po sobie tę potrzebę poznania ciągu dalszego, która paliła o tyle, że nawet gdyby kolejna część miała się okazać spektakularną klapą i tak chciałabym poznać zakończenie. Bo w tym tkwi sedno: czy finał wyciągnie coś nowego z konwencji? Dlatego ponownie spodziewałam się przeciętności z nieco wyższej półki (oksymoron? Może, ale przeciętność przeciętności nierówna!) - a dostałam coś znacznie, znacznie lepszego.
Przede wszystkim dano mi strukturę, którą osobiście kocham - czyli każdy rozdział przedstawiany jest oczami innej postaci. Z jednej strony mamy Jaxa, który po długiej ucieczce wreszcie trafia do osławionej Nibylandii, zamieszkałej przez wyzwolone klakiery. Z drugiej, Berenice na każdym kroku igrająca ze śmiercią, gdy w przebraniu członka Gildii przemierza kraj, natomiast ostatnim bohaterem jest Longchamp zdający na bieżąco raport z beznadziei obrońców Marsylii. Trzy punkty widzenia, trzy odległe miejsca, trzy zupełnie różne osoby mające wspólny mianownik. Nie wiem, jak Wy, ale ja zawsze najbardziej ciekawa jestem tego, w jakich okolicznościach przyjdzie im wszystkim się razem zetknąć - i jaki będzie efekt takiego spotkania. Co prawda, i tak najbardziej wyczekiwałam wątków z Jaxem i Berenice, bo Longchamp, co tu dużo mówić, to gbur - z drugiej jednak strony, nie wyobrażam sobie, by miało go w tej rozgrywce zabraknąć, mimo wszystko wnosi wiele, nawet jeśli miałyby to być wiązanki przekleństw, nad researchem których autor musiał spędzić chyba długie godziny. Nikogo nie podejrzewałabym o taką kreatywność!
Nie brak wartkiej akcji, nagłych zwrotów i kłód pod nogami. Zaufanie między postaciami zaczyna się burzyć, każdy pod otoczką wzajemnej współpracy wprowadza w życie własne plany, nie bacząc na konsekwencje. Dzieje się, oj, dzieje! A gdy myślisz, że coś zwalnia, że już-już będziesz mógł odłożyć książkę na bok i wrócić do życia (uczyć się do kolokwium, które zaważy o zwolnieniu z części egzaminu #takbyło), autor ponownie miesza chochlą w garze. I w gruncie rzeczy zostawia nas z takim zakończeniem, jakie Rzecznik Praw Czytelnika powinien już dawno obłożyć grzywną.
Co tu dużo mówić, o ile wcześniej mogłam niezobowiązująco polecić tę serię, bo w końcu zła nie była, o tyle teraz mogę to już powiedzieć z czystym sumieniem - zdecydowanie polecam! I jednocześnie oficjalnie dołączam do oczekujących na część trzecią (czemu kolejne tomy muszą tak wolno wychodzić!).
★★★★★★★★☆☆
Za egzemplarz do recenzji dziękuję wydawnictwu Sine Qua Non.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz